Zakładając bloga myślałem, że kategoria o grach do samodzielnego wydruku będzie zdecydowanie bardziej przeze mnie eksploatowana. Życie pokazało, że mam wystarczająco dużo roboty z grami wydawanymi w sposób tradycyjny i nie potrzebuję zbytnio poszukiwać tych w wersji print & play. Chyba, że przyjdą do mnie same. No i Island Alone właśnie tak przyszło.
Swoją drogą autor gry, Radek Ignatów, jest na dobrej drodze do zdominowania kategorii, w której się aktualnie znajdujemy, gdyż lekko licząc, dokładnie połowa wpisów traktuje o jego grach. A jeśli policzymy pojedyncze tytuły, to już zdominował, bo ostatnio opisywałem 5 naraz.
Jeśli chodzi o dominację, to Radek może pochwalić się jeszcze znalezieniem pewniej niszy, czyli crowdfundingiem gier typu print & play, bo nie kojarzę nikogo innego, kto robiłby to w taki sposób. Owszem, bywały wersje do wydruku gier innych autorów, jednak zwykle był to jedynie dodatek. A przynajmniej w Polsce, bo zagranicznego finansowania społecznościowego (lub tłumnego fundowania) za bardzo nie śledzę.
Co tu robimy?
Tym razem gra jest jedna, ale zamiast prostych wykreślanych łamigłówek, mamy prawdziwą przygodę. A przynajmniej w założeniu. Island Alone bowiem jest przedstawiana jako gra z otwartym światem, w której musimy głównie przetrwać na bezludnej wyspie, przy okazji chwytając się różnych aktywności.
Głównie wędrujemy po wyspie zbierając surowce, z których będziemy mogli wytworzyć przedmioty. Dodatkowo wybrany scenariusz określi nam warunki zwycięstwa. Musimy też uważać na zapasy pożywienia i wody, bo przez ich braki można łatwo zakończyć swoją przygodę.
Brzmi znajomo? Tak, gdyby Robinson Crusoe miał wersję roll & write, to była by nią właśnie gra Island Alone. Skoro jednak gry nie są ze sobą powiązane niczym więcej niż podobieństwami tematycznymi, chciałbym napisać, że było to ostatnie porównanie. Ale już wiem, że nie.
Przygotowanie gry ogranicza się do wydrukowania planszy (różnej w wersjach dla 1, 2 i 3-4 graczy), wyciągnięcia z innego pudełka 4 kości, chwycenia w dłoń czegoś do pisania i wybrania scenariusza.
Od razu zaznaczę, że grałem tylko solo, jednak rozgrywka w wersji wieloosobowej mocno się nie różni. Dochodzi pewna interakcja, której stopień jest zależny od scenariusza i głównie polega na podbieraniu sobie rzeczy z mapy.
W swojej turze rzucamy 4 kośćmi, a potem to już co kto lubi. Możemy je zużyć na ruch, zebranie surowców lub innych rzeczy z planszy, czy wytworzenie przedmiotu. Wiele zasobów na planszy ma przy sobie nadrukowaną kość o konkretnej wartości – jeśli jej użyjemy do zbioru, to otrzymamy kompas, który pozwala na parę drobnych manipulacji kośćmi. Podstawowe surowce wykorzystujemy do wytwarzania, a większość przedmiotów, oprócz wartości punktowej, posiada jakąś specjalną akcję. Głównie pozwalają zbierać dodatkowe zasoby lub jak w przypadku łuku, polować na jaszczurki.
Jak wspomniałem, na wyspie znajdziemy też inne rzeczy – maski, kryształy, fragmenty mapy, czy miejsca do puszczania znaków dymnych. Zbieranie każdej z nich posiada swoje indywidualne zasady i inaczej punktuje na koniec.
Gra kończy się po spełnieniu warunków scenariusza lub po utracie ostatniego punktu życia.
Jak mi się grało?
Jeśli chodzi o gry video, otwarte światy mają zarówno swoich przeciwników, jak i zwolenników. Ci pierwsi mówią, że sprawiają one wrażenie powtarzalnych, na siłę wypełnianych i wprowadzają sporo bałaganu w narrację. Drudzy z kolei cenią sobie swobodę jaką te światy dają.
Island Alone daje nam sporo możliwości podczas swojej tury, więc jeśli ktoś lubi posiadać dużą dowolność, to poczuje się na tej wyspie bardzo dobrze. Ja z kolei nie traciłem czasu na wędrowanie i zbieranie, a po prostu wykonywałem cele scenariusza, które na szczęście wprowadzają pewne określone ramy.
Podczas gry zdobywamy także punkty i o ile w grze wieloosobowej będzie to wyznacznikiem końcowego wyniku, tak w solo policzyłem je, ale nie przywiązywałem większej wagi. Wiązało się to też z tym, że nie tworzyłem zbyt wielu przedmiotów i nie wykonywałem zadań niezwiązanych z samym scenariuszem. Po prostu się na to nie nastawiałem. Chociaż zwykle trochę tur do limitu mi zostawało, więc pewnie gdybym chciał w punkty jednak pójść, to byłaby taka opcja.
Samych scenariuszy dostałem 10 (plus moduł z drapieżnikiem), a 7 spośród nich nadawało się do rozgrywki solo. W kampanii będzie ich pewnie więcej, co już teraz widać po celach do odblokowania. Scenariusze dzielą się one na różne typy rozgrywki i myślę, że fajnie byłoby, gdyby miały od razu zaznaczony poziom trudności. Te, które rozgrywałem nie sprawiały mi większej trudności, ale domyślam się, że pojawią się także trudniejsze.
Osobną kwestią jest zapowiedź 3 kampanii powiązanych ze sobą scenariuszy, a nawet występuje tam słowo legacy. To zdecydowanie brzmi interesująco i już widzę oczami wyobraźni tę zmieniającą się z każdym scenariuszem wyspę. Strzał w 10! Można sobie je dokupić w pakiecie z gra podstawową.
Z drobnych uwag wizualnych, do poruszania po planszy używamy meepla, jednak taki standardowy z Carcassonne okazał się zbyt duży i musiałem poszukać czegoś mniejszego, by mieścił się na polach wyspy. Dodatkowo zbierane rzeczy skreślamy, a robimy to często na polu, na którym nasz rozbitek stoi, więc ciągłe podnoszenie go bywa niewygodne. Niektóre rzeczy też łatwo przegapić, bo ich ikonka potrafi zginąć w gąszczu innych. Dobrze jest to rozwiązane w przypadku wody, której całe pole jest niebieskie, jednak innym elementom, trochę brakuje jakiegoś lepszego oznaczenia. Ile ja się w jednej rozgrywce naszukałem jedzenia, a tak naprawdę leżało na polu obok. Chociaż z drugiej strony to jest nawet całkiem klimatyczne, bo zapewne na takiej wyspie też niełatwo wszystko co potrzebne znaleźć.
Przechodząc już do podsumowania, to właśnie będzie ten kolejny moment, gdy padnie porównanie do gry Ignacego Trzewiczka. Jeśli lubicie klimat Robinsona Crusoe, ale odbiliście się od niego, bo miał zbyt skomplikowane zasady, to Island Alone idealnie go zastąpi. Jeśli zaś się w niego zagrywacie, ale irytuje was trochę przydługie przygotowanie i czasami potrzebujecie lżejszej odskoczni, to również znajdziecie w Island Alone coś dla siebie. Nie polecam tego jedynie wyjadaczom, którzy poziom trudności Robinsona cenią sobie ponad wszystko, bo tutaj jednak jest on zdecydowanie niższy. Za to zasady dużo bardziej przystępne.
Link do kampanii: https://www.kickstarter.com/projects/radek-ignatow/island-alone/