Od mojego ostatniego spotkania z Hrabią Dracula minął nieco ponad rok. Wtedy to, czytając książkę paragrafową Dracula: Klątwa wampira, poznałem całą historię z różnych perspektyw. Dzisiaj wracam w sam środek ostatecznego starcia w grze Dracula vs Van Helsing.
CO ROBIMY w grze Dracula vs Van Helsing?
Gra autorstwa Maxime Rambourg i Théo Rivière jest asymetryczną dwuosobówką, a wspomniane starcie jest nieco abstrakcyjne. Mamy bowiem przed sobą planszę z miasteczkiem Whitby podzielonym na 5 dzielnic. Każdą z nich przemierza 4 mieszkańców.
Gracze dobierają 5 kart i ustawiają je w podstawkach w niezmienionej kolejności (każda jest przypisana innej dzielnicy). W swojej turze dobieramy kartę ze stosu, po czym decydujemy, czy ją zagramy, czy wymienimy z jedną z kart na naszej podstawce i to właśnie ją zagramy. Karty występują w 4 kolorach, a każdy ma wartości od 1 do 8. Każda wartość to inna akcja po zagraniu.
Runda kończy się w momencie, gdy jeden z graczy to ogłosi (lub gdy wyczerpie się talia do dobierania, ale nie trafiła mi się jeszcze taka rozgrywka) – jego przeciwnik ma wtedy do rozegrania ostatnią turę. Po tym odsłaniamy wszystkie karty i porównujemy swoje vis a vis w dzielnicach.
Jest jeszcze jedna mała planszetka z 4 żetonami (w kolorach odpowiadających tym na kartach). Określa ona siłę kolorów – jeden z nich jest atutowy, a pozostałe uszeregowane od góry do dołu. Gracz, który posiada silniejszą kartę przypisaną do danej dzielnicy, wygrywa w niej starcie. Nagroda jest zależna od strony konfliktu. Dracula zaraża jednego mieszkańca w danej dzielnicy, a Van Helsing odbiera Draculi 1 punkt zdrowia (z 12).
Gra kończy się natychmiast, gdy Dracula straci ostatni punkt życia (zwycięstwo Van Helsinga), lub gdy jedna dzielnica zostanie cała zarażona (zwycięstwo Draculi). Jednak będzie to maksymalnie 5 rund, które odlicza nam drewniany statek, a po ich upływie wygra Dracula, bo przetrwał.
JAK TO WYGLĄDA?
Weberson Santiago ma szczęście do krwawych tematów, bo najbardziej znaną u nas w kraju grą przez niego zilustrowaną jest Krwawa Oberża. I faktycznie, jest w tej jego kresce coś niepokojącego, w odpowiednim tego słowa znaczeniu, bo narysowane przez niego postacie od razu sugerują nam, że dzieje się coś złego.
Sama gra wykonana jest świetnie. W pudełku otrzymujemy od razu drewniane podstawki na karty z logo gry, których z powodzeniem możemy używać podczas rozgrywek w cokolwiek co ma karty (a to bardzo wygodne rozwiązanie – posiadam takie uniwersalne podstawki i nie wyobrażam sobie trzymania kart w ręku). Są one umieszczone w specjalnych przegródkach, obok których mamy… trumnę. Ma to swoje fabularne uzasadnienie, gdyż to właśnie do Whitby przybił statek wiozący trumny pełne ziemi dla hrabiego Draculi. I nie jest to jedynie ozdoba, gdyż trumnę możemy otworzyć, by schować tam karty i żetony. I o ile karty leżą jak ulał, to żetony mogłyby mieć tam jeszcze osobną przegródkę.
No i karty. To bardziej kafelki, bo są wykonane z grubej tektury. Z jednej strony operowanie nimi daje bardzo ciekawe odczucie. Z drugiej jednak gorzej się je tasuje i zajmują więcej miejsca.
JAK MI SIĘ GRAŁO w grę Dracula vs Van Helsing?
Gdy pierwszy raz zobaczyłem zamysł gry, że porównujemy siłę kart i mamy żetony, które pomagają w jej określeniu, uznałem, że skądś to już znam. Zwłaszcza, że na myśl przyszła mi również asymetryczna gra dwuosobowa. Chodzi mi konkretnie o Jekyll i Hyde, o którym niedawno pisałem.
I jakże mocno się pomyliłem. Porównywać te obie gry to jak pomylić rum z rumakiem. Podobieństwa są jedynie pozorne. Jekyll i Hyde to szybka gra w zbieranie lew podkręcona świetnym zabiegiem z różnymi celami obu graczy. Dracula vs Van Helsing to z kolei małe area control, w którym walczymy o panowanie nad dzielnicami, a akcje z kart niekiedy dają nam szalone możliwości.
Owszem, sporo tu zależy od tego co nam przyjdzie przy rozdawaniu kart, jednak zabawa kolorami i wartościami sprawia, że nawet z najsłabszego startu jesteśmy w stanie wyjść obronną ręką. I nie raz w ostatnim ruchu zyskiwałem przewagę, która chwilę wcześniej była nie do pomyślenia.
I tak, los ma tu wiele do powiedzenia, bo nie mamy zbyt dużego wpływu na to, którą z 32 kart właśnie odsłonimy. Nie jest to zatem gra strategiczna, w której będziemy realizować obmyślony na początku plan. Tutaj głównie musimy reagować na to, co przyjdzie i kombinować wyciśnięcie maksimum z najbliższych ruchów. I ja bardzo takie kombinowanie lubię.
Lubię jak mój przeciwnik, pewny wygranej w większości dzielnic, kończy rundę, ale ja mam jeszcze jedną turę. I w tej jednej turze nie dość, że zmieniam kartę w przegrywanej dotąd dzielnicy, to jeszcze wymieniam atutowy kolor żetonu, co daje mi rzutem na taśmę kilka nowych przemienionych mieszkańców (lub utraconych punktów życia, w zależności od strony, którą gramy).
A akcji jest więcej. Możemy zamienić nie tylko miejscami dwie karty na swoim stojaku, ale też wymienić się ze swoim przeciwnikiem kartami w obrębie jednej dzielnicy. Możemy też zakończyć rundę natychmiast, bez dodatkowej tury. Albo odsłonić przeciwnikowi wybraną kartę.
To zresztą też ciekawa kwestia, bo karty raz odkryte, pozostają odkryte. Możemy je oczywiście wymienić na inne (zakryte), ale ich samych już nie zakryjemy. Niestety jeśli odrzucimy kartę o wartości 1, to sami będziemy musieli jedną ze swoich kart ujawnić. A to też może wprowadzić dodatkowe możliwości blefu.
JAK MI SIĘ GRAŁO SOLO?
Gra Dracula vs Van Helsing nie posiada wariantu solo i raczej bym się go nie spodziewał w wersji nieoficjalnej.
ilustrator: Weberson Santiago
wydawca: Muduko
wiek: 10+
liczba graczy: 2
czas gry: 30 min.
Dracula vs Van Helsing to bardzo dobra gra ze słynnym pojedynkiem w tle. Klimatyczne ilustracje pozwalają się odpowiednio zanurzyć w strasznym momencie w historii miasteczka Whitby. I jeśli nie przeszkadza nam losowość w doborze kart, która wyklucza długofalową strategię, bo lubimy taktycznie optymalizować najbliższe tury, to jest to świetny wybór gry dla dwóch graczy.