Co mają ze sobą wspólnego klucz francuski, patelnia, płyn do chłodnic i trująca roślina? Zostawiają tłuste plamy. A Niepożądani goście mogli ich użyć w niecnym celu.
CO TU ROBIMY?
Woodruff Walton, milioner i samolubny tyran bez serca, podejrzewał, że ktoś czai się na jego życie. Co zatem robi się w takiej sytuacji? Zaprasza się wszelkich wrogów do swojej posiadłości, żeby mieć pewność, że to się stanie… I tak właśnie zginął nasz bohater. Zostawił po sobie jedynie list, w którym taki stan rzeczy przewiduje, a zarazem prosi nas o pomoc w zdemaskowaniu sprawcy.
Otrzymujemy arkusz z planem posiadłości, podejrzanymi i ich motywami oraz możliwymi narzędziami zbrodni. Do gry musimy także wyciągnąć 70 z 243 kart, które naprowadzą nas nieco na możliwe rozwiązanie zagadki.
Kartami tymi głównie wymieniamy się z innymi graczami zdobywając nowe wskazówki. Wśród nich mogą znaleźć się zeznania służby, biegłych czy nawet samych podejrzanych.
Gdy uznamy, że posiadamy wystarczająco dużo informacji możemy podjąć się próby rozwiązania śledztwa. Musimy wtedy wskazać kto, dlaczego i czym zabił. Gra ma 7 poziomów trudności i na wyższych może dodatkowo wystąpić wspólnik sprawcy, mający swój osobny motyw.
Gra Niepożądani goście kończy się, gdy któryś z graczy udzieli poprawnych odpowiedzi.
JAK TO WYGLĄDA?
Grafika tej gry jest bardzo oszczędna, a wszystkie elementy są utrzymane w sepiowych odcieniach. Jedynie postacie są kreskówkowe i posiadają całkiem sporo szczegółów.
Pudełko ma nietypowy podłużny kształt i jest stylizowane na walizkę. Niestety rączka jest jedynie narysowana. Wewnątrz znajdziemy wypraskę składającą się z 6 przegródek. 5 z nich jest przeznaczonych na karty z numerami w odpowiednich przedziałach.
JAK MI SIĘ GRAŁO NA WIĘCEJ OSÓB?
Do tej pory nie chciałem zbytnio wchodzić w szczegóły rozgrywki, jednak należy się parę słów wyjaśnień. W instrukcji gry Niepożądani goście znajdziemy 39 śledztw, jednak możemy na swój telefon pobrać aplikację, dzięki której liczba ta wzrośnie do ponad 1000. Przewagą aplikacji jest także kwestia końca gry. Standardowo, korzystając ze śledztwa z instrukcji, osoba zgadująca po prostu sprawdza rozwiązanie. I je poznaje. Jeśli nie udało jej się odpowiednio ustalić zabójcy (lub jakiegokolwiek innego elementu) to odpada, bo dalsza gra mijałaby się z celem.
Z kolei aplikacja podczas próby rozwiązania nie ujawnia poprawnej odpowiedzi, informuje nas jedynie, czy nam się udało. W przypadku błędnego wskazania jedyną kara dla odgadującego jest odczekanie jednej rundy, by móc ponownie próbować swoich sił.
Minimalnie łatwiejsze jest z aplikacją również przygotowanie gry. A jest to główna zmora tego tytułu. Za każdym razem bowiem otrzymujemy listę 70 numerów kart, które musimy wyciągnąć bez podglądania z całej talii (243 sztuki). Jest to niesamowicie upierdliwe. Aplikacja dzieli nam chociaż listę na przedziały po 50 numerów (jak w wyprasce), a w nich każda dziesiątka jest w osobnej linii. Nadal jest to jednak napełnianie wiadra sitkiem. Nie mówiąc już o posprzątaniu tego po grze, żeby dało się w miarę sprawnie przygotować następnym razem.
Przechodząc do samej rozgrywki, odbywa się ona konkretnie poprzez wskazywanie na ostatniej stronie instrukcji dwóch rzeczy spośród pomieszczeń lub podejrzanych. Pozostali gracze szukają na swojej ręce kart ze słowami kluczowymi i ewentualnie oferują nam te informacje. My z kolei, jeśli na propozycję chcemy przystać, musimy przekazać karty o przynajmniej takiej samej wartości. Bowiem karty posiadają w rogu numerki określające ich potencjalną przydatność i obszerność przekazywanej informacji.
I tutaj mam już 2 zgrzyty. W paru pierwszych partiach trzeba było jednak do tej instrukcji wykorzystywanej podczas gry sięgać. Burzyło to nieco porządek na stole, gdy trzeba było się przedzierać przez poustawiane zasłonki i zrzucać z niej poukładane żetony. Drugą kwestią jest samo przekazywanie kart, bo nikt nie zastanawia się za bardzo, co od kogo dostał. A nawet jeśli, to zawsze jest możliwość pójścia karty w dalszy obieg, a kolejne osoby już stuprocentowo nie będą wiedzieć, od kogo miał ją poprzedni właściciel. Tworzy to problem nagminnego otrzymywania tych samych kart, które w toku rozgrywki są zupełnie bezużyteczne. Teoretycznie można to niwelować, pytając o inne kwestie niż te widniejące na oddawanych kartach, ale raczej jak wpadniemy na pewien trop to chcemy go trochę podrążyć. I nie będziemy pamiętać wszystkich oddawanych kart.
W związku z tym, pomimo możliwego maksymalnego składu osobowego do 8 graczy, preferuję rozgrywki w jak najmniejszym gronie. I tak, mówię tu głównie o solo. Chociaż już wariant dwuosobowy w odpowiedni sposób rozwiązuje problem powtórek, bo wszystkie przekazywane przeciwnikowi karty są odkładane i wiemy, że przynajmniej do pierwszego przetasowania talii, nie wrócą do nas. Nie zobaczymy jedynie tego, co przeciwnik chce przed nami ukryć.
Nie wyobrażam sobie zresztą rozgrywki w więcej niż 4 osoby, bo faza gry, w której wymieniamy się kartami jest rozgrywana tyle razy, ilu jest graczy. I zasłonki zajmują całkiem sporo miejsca, więc standardowej wielkości stół tego nie uniesie.
Trochę ponarzekałem, jednak jeśli już grę przygotujemy (albo zrobi to ktoś za nas) i siądziemy do niej w niezbyt licznym gronie, to jest już zdecydowanie lepiej. Każda nowa karta z informacjami jest jak otwieranie okienek kalendarza adwentowego. Wiemy, że będzie tam jakaś pierdoła, ale ekscytacji to nie zmniejsza. A czasami trafi się coś naprawdę istotnego.
Cała dedukcja to analizowanie posiadanych informacji, by zadawać odpowiednie pytania, a konkretniej o wskazywanie konkretnych elementów, których potencjalne informacje mogą dotyczyć. A analizować mamy co. Wiemy, że służba, biegli i śledczy zawsze mówią prawdę. Podobnie jest z niewinnymi podejrzanymi, ale zanim za takich ich uznamy, to parę kart będziemy musieli zobaczyć. A stwierdzamy to na kilka sposobów. Dwie osoby mogą poświadczyć swoją obecność w jednym pomieszczeniu, a to musi zgrywać się z liczbą osób wskazywaną przez gospodynię lub możemy wykluczyć wszystkie motywy danego podejrzanego. A to jeszcze może pasować do zeznań sprzątaczki, która informuje nas, że z tego pomieszczenia nikt nie przewędrował w stronę miejsca zbrodni. Bo winna osoba będzie się zarzekać, że w momencie zabójstwa była w konkretnym miejscu, a tak naprawdę, to z niego wyruszyła, chwytając po drodze jakieś narzędzie.
Opcji jest naprawdę sporo i jeśli chcemy wskazać podejrzanego jako pierwsi, to zwykle nie możemy pozwolić sobie na luksus wykluczenia wszystkich błędnych tropów. I to jest właśnie fajne w Niepożądanych gościach, że raczej nie poznamy rozwiązania wprost, a bardziej będziemy musieli się go domyślić ze szczątkowych informacji. A domyślić się jak najbardziej można.
Trzeba też mieć na uwadze, że nie jest to zwykłe eliminowanie nieprawdziwych informacji, bo niestety z takim założeniem siadałem do swojej pierwszej gry ja i parę innych osób. Przez co w toku rozgrywki zupełnie nie wiemy na co zwracać uwagę. Instrukcja co prawda o tym wspomina, ale niestety błędne założenie w głowie jest zwykle silniejsze i taką informacje można uznać za nieistotną. A to może (zupełnie niepotrzebnie) zniechęcić do dalszej gry.
JAK MI SIĘ GRAŁO SOLO?
Jak już wspomniałem, solo grało mi się zdecydowanie najlepiej. Taka opcja jest możliwa tylko z aplikacją, w której wybieramy sobie poziom trudności i otrzymujemy losowe śledztwo. I tutaj następuje pierwszy przełom, gdyż nie musimy wybierać 70 kart od razu, tylko dostajemy informację o 6 startowych. Zresztą, przez całą partię nie przyjdzie nam wyciągnąć wszystkich, gdyż pewnie dotrzemy do rozwiązania szybciej, a to oznacza, że nie będzie trzeba ich aż tylu z powrotem umieszczać w pudełku w odpowiedniej kolejności.
Startowo otrzymujemy punkty zależne od wybranego poziomu trudności i ponownie wskazujemy aplikacji o jakie 2 aspekty chcemy pytać, a ona daje nam 4 opcje. Trzy z nich to kombinacje liczby kart i wartości punktowych, dotyczące wskazanych aspektów, a ostatnia to po prostu 1 losowa karta za 1 punkt. I tak wydajemy te punkty, aż nie wpadniemy na rozwiązanie lub będziemy zmuszeni strzelać, gdy się skończą. Drugi przełom – to jakie karty dostanę, jest w większości zależne ode mnie. Widząc propozycje aplikacji jestem w stanie mniej więcej wywnioskować, jakie to będą wartości. Mogę więc porównać podane słowa kluczowe z tymi, które widnieją na już otrzymanych kartach, by widzieć jak spora jest szansa powtórki. A powtórki się zdarzają, owszem. Ale to mi pokazuje tylko, że za bardzo już drążę dany temat, a nie, że ktoś przekazał mi przypadkowo kartę, którą już dawno widziałem, bo dostał ją od kogoś innego. Albo wręcz pozbawił mnie informacji pozbywając się karty na etapie czyszczenia ręki. Mocno niweluje to przypadkowość w otrzymywaniu informacji.
No i trwa zdecydowanie krócej. Samodzielną partię jestem w stanie rozegrać nawet w 15 minut. I bawię się przy tym jak przy dobrej książce z łamigłówkami.
A jeśli jesteście zdecydowanie przeciwni samotnym rozgrywkom (czego nie popieram, ale jestem w stanie zrozumieć), to można spokojnie używać tego trybu kooperacyjnie i np. w parze wspólnie starać się rozwiązać śledztwo.
ilustrator: Samuel Gonzalo García, Laura Medina Solera
wydawca: Nasza Księgarnia
wiek: 12+
liczba graczy: 1-8
czas gry: 60 min.
Niepożądani goście mogą być bardzo pożądani, jeśli szukamy ciekawej dedukcyjnej łamigłówki. Szczególnie w mniejszych składach osobowych, które eliminują problem z powracaniem do nas kart z tymi samymi informacjami. Najsłabszym elementem tej gry jest jej przygotowanie i złożenie po partii, ale sama rozgrywka to w zupełności wynagradza.
- Ciekawa łamigłówka dedukcyjna
- Ponad 1000 różnych rozwiązań śledztw w aplikacji
- Świetnie działający wariant solo, który można także traktować kooperacyjnie
- Przygotowanie gry i sprzątnięcie po grze
- W większym składzie (3+) osobowym mogą do nas wracać te same karty