W mojej podstawówce co roku odbywał się turniej gier komputerowych. Z dzisiejszej perspektywy, technologicznie była to prehistoria, a ogrywane tytuły były jeszcze bardziej archaiczne. Trenowałem wtedy w domu Mambę, grę o pajączku, który ogranicza przestrzeń wężowi, bo w poprzednich latach, to właśnie ta gra była głównym daniem turnieju. Jakież było moje zdziwienie, gdy siadając przed monitorem zobaczyłem to, co chce dzisiaj naśladować gra planszowa Strażnicy Kosmosu.
CO TU ROBIMY?
Była to konkretnie Galaga, czyli jedna z wariacji na temat gry Space Invaders. Piotr Mańkowski w Wielkiej Księdze Gier pisał o pierwowzorze tak: Celem gry było strzelanie do podążających powoli acz stanowczo ku dołowi ekranu 55-osobowych eskadr kosmitów. Turnieju oczywiście nie wygrałem. Gdyby gra nie została zmieniona, prawdopodobnie też bym go nie wygrał. W tamtych czasach miałem zdecydowanie większe ambicje niż umiejętności.
Strażnicy Kosmosu także ambicje mieli spore, chcąc nawiązywać do automatowego hitu z 1978 roku. Zadanie nie było łatwe, bo to prawdziwa gra legenda, która w tamtym momencie zrewolucjonizowała branżę do tego stopnia, że właściciele warzywniaków likwidowali swoje biznesy, tylko po to, by do lokalu wstawić automat z grą, co okazywało się dużo bardziej opłacalne.
Strażnicy Kosmosu po przygotowaniu gry robią dobre wrażenie. Mamy swój miotający pociski statek, nad nim są 4 rzędy kosmicznych najeźdźców, zaś pod nim nasza planeta Ziemia. I założenie identyczne z pierwowzorem – albo my, albo oni.
Swój myśliwiec możemy na początku tury poruszyć o dowolną liczbę pól, ale w jednym tylko kierunku, bez skręcania. Następnie oddajemy strzał. Trafione ufoludki lądują przed nami, a wartość punktową wyznacza liczba ich oczu (od 1 do 5). Są też statki dowodzenia, składające się z 2 żetonów, a pojedyncze trafienie nic tak naprawdę nam nie daje. Dopiero gdy uszkodzimy go dwukrotnie, trafia do nas i da na koniec 10 punktów.
Do dyspozycji mamy też różne rozwinięcia technologiczne, na których wynalezienie nie dość, że musimy stracić swoją turę, to jeszcze zapłacić paroma do tej pory ustrzelonymi obcymi. Należą do nich: rakieta rozwalająca cały rząd kosmitów, doładowanie baterii, pozwalające na podwójną turę oraz po prostu ulepszenie myśliwca o kolejne 2 poziomy, dzięki czemu zestrzelimy więcej najeźdźców naraz.
Po planszy lata także mina, która po spotkaniu z kosmitą wybucha. Możemy nią poruszać na koniec swojej tury, jednak oprócz usunięcia wspomnianego obcego, nie daje nam żadnych punktów.
Gdy wystrzelamy całą kolumnę, najeźdźcy wzywają posiłki – wszyscy przesuwają się rząd niżej, a w utworzonym właśnie miejscu pojawiają się nowi.
Grę wygrywa osoba, która po zatrzymaniu inwazji posiada najwięcej punktów z ustrzelonych kosmitów. Chyba, że obcy dotrą do Ziemi, wtedy wspólnie przegrywamy.
JAK TO WYGLĄDA?
Pudełko świetnie imituje kineskopowy monitor obklejony z każdej strony naklejkami (no przecież, że każdy to wtedy robił). Szkoda, że nie jest to nawiązanie do charakterystycznego automatu z dorysowanymi wokół ekranu elementami ubarwiającymi rozgrywkę, ale i tak jest nieźle. I jeszcze ta żółta samoprzylepna karteczka z nazwiskami autora i ilustratora.
Plansza jest odpowiednio pikselowa, żetony także. Aż prosi się, by nie były kwadratowe, tylko przyjmowały kształty kosmitów, których przedstawiają. Podobnie nasze myśliwce, które są naklejkami na drewnianych znacznikach. Rozumiem jednak, że pewnie mocno by to podniosło koszty produkcji.
ROZGRYWKA WIELOOSOBOWA
Szczerze mówiąc, musiałem się mocno pilnować, aby w powyższych akapitach nie rozpisywać się zbyt dużo o historii gier video, którą uwielbiam. Co zresztą pewnie widać w paru miejscach tego bloga, czy we wtrąceniach w treści niektórych tekstów.
Nie mogę jednak napisać, że miałem spore oczekiwania do gry Strażnicy Kosmosu. Ja miałem jedynie nadzieję, że będzie to jakkolwiek grywalny tytuł. Bo brakuje mi gier w klimacie retro gamingu. Mam jednak świadomość, że przekładanie gier zręcznościowych na planszę rzadko wychodzi na dobre.
I w tym przypadku niestety również nie wyszło. Owszem, sporo rzeczy zostało dobrze odwzorowanych w stosunku do oryginału z automatów. Główną jego cechą było jednak to ciągle towarzyszące rozgrywce napięcie i lawirowanie między pociskami wysyłanymi przez najeźdźców. Tego głównie brakuje. Jakichkolwiek emocji nie uświadczymy tutaj wcale.
Oczywistym wydawałoby się nadrobienie tego braku jakąś sprytną łamigłówką podczas rozgrywki lub chociażby drobną optymalizacją ruchów. Niestety, główną decyzją jest wybór miejsca strzału, które da nam najlepiej punktujących kosmitów.
Pewnym urozmaiceniem miały być pewnie statki dowodzenia i walka o ich dobicie, bo dopiero taki manewr da nam punkty. A dopóki ktoś nie zostanie przypadkiem zmuszony do zestrzelenia pierwszej części (i tym samym oddania kolejnemu graczowi punktów), to nic w tym temacie się nie dzieje. Ewentualnie użycie rakiety może taki statek zestrzelić wcześniej.
Mina także jest pomijana. Zwykle zostaje w miejscu, w którym położyliśmy ją na początku gry. Chyba, że przeszkadza. Wtedy może ktoś ją poruszy. Nie widzę potrzeby jej używania, skoro nie przynosi nam żadnych punktów.
Instrukcja wspomina o wariancie zaawansowanym, w którym możemy rozwijać myśliwiec i dokupować doładowanie. I ja te możliwości wprowadziłem od razu, bo nie wyobrażam sobie przerzedzania szeregów wroga pojedynczo. Rakieta i ulepszenie kosztują po 10 oczek, a doładowanie 15. W swojej pierwszej rozgrywce szarpnąłem się na pełny pakiet i… nie zdążyłem wszystkiego użyć, bo zanim uzbierałem odpowiednie żetony, tracąc po drodze tury na modyfikacje, to gra się skończyła. Zresztą te 15 punktów to całkiem sporo. Musielibyśmy w takim podwójnym ruchu ustrzelić dwa statki, żeby to się opłacało. Więc o ile rozwijanie myśliwca na pewno się zwróci z nawiązką, tak doładowania nie widzę sensu kupować. Rakieta też wydaje się wątpliwa.
Przypuszczam jednak (bo nie było mi dane tego sprawdzić), że gdybym cofnął się do czasów mojego podstawówkowego turnieju, to Strażnicy Kosmosu by mnie zachwycili. Wiadomo, inne czasy, nie było wtedy w ogóle nowoczesnych gier planszowych, a wszystko, w co dało się jakkolwiek zagrać łykało się z automatu. Wierzę też, że teraźniejsze dzieciaki, mające dużo więcej bodźców i wrażeń, również mogą się przy tym tytule dobrze bawić. Bo nie będą kalkulować i doszukiwać się problemów, tylko przyjmą czystą zabawę w strzelanie do kosmitów, by potem porównać po prostu komu lepiej to strzelanie poszło.
TRYB SOLO
Instrukcja nie zawiera oficjalnego wariantu solo. Nieoficjalnego także nikt nie stworzył.
ilustrator: Przemysław Fornal
wydawca: Nasza Księgarnia
wiek: 7+
liczba graczy: 2-4
czas gry: 20 min.
Strażnicy Kosmosu mają temat z wielkim potencjałem, jednak trudno przenieść ducha gry zręcznościowej na planszówkę. Sama rozgrywka nie porywa niestety w żadnym momencie, a parę rozwiązań w mechanice jest wręcz nieopłacalnych w trakcie gry. Przynajmniej wizualnie dobrze wpisuje się w pikselowy klimat i mam wielką nadzieję, że młodsi użytkownicy gier planszowych będą potrafili odnaleźć radość podczas rozgrywek.
- retro gamingowy temat
- brak sensownych rozwiązań mechanicznych