Komiksy paragrafowe nie są nowością na naszym rynku. Mieliśmy już okazję w ten sposób przezywać różne przygody i decydować, co bohater może w danym momencie zrobić. Aplikacje towarzyszące grom również nie są innowacją z ostatnich miesięcy. Jednak z połączeniem komiksu i aplikacji jeszcze się nie spotkałem. Oto Tropicielonauci.

O CO CHODZI W GRZE TROPICIELONAUCI?
Jak głosi podtytuł, zaginął kudłacz Wierciuch. Jest to kosmiczne stworzenie do złudzenia przypominające psa. Z kolei Tropicielonauci to organizacja, która szkoli agentów poszukujących zaginionych rzeczy, stworzeń czy osób w galaktyce.
W jednego z Tropicielonautów wcielamy się my. W tym celu powinniśmy pobrać na swój smartfon aplikację Tropibot. Co prawda na okładce komiksu znajduje się informacja, że aplikacja jedynie „przyda się” i bez niej również damy radę przejść historię, jednak wielu rzeczy trzeba będzie się domyślać i ominiemy sporą część informacji. Po zainstalowaniu aplikacji tworzymy swój profil Tropicielonauty, nadajemy mu imię i wygląd.
Pierwsze strony komiksu, jak to zwykle bywa w grach video, to samouczek. Dowiadujemy się w jaki sposób korzystać z oznaczeń na stronach oraz jak skanować i tłumaczyć informacje w aplikacji. No to czas na naszą pierwszą misję.
RECENZJA GRY TROPICIELONAUCI
To, co pierwsze rzuca się w oczy, to niesamowite ilustracje. Są one w pewnym sensie niepokojące, ale w końcu jesteśmy w przestrzeni kosmicznej, więc istoty możemy tam spotkać różne. Świat przedstawiony w komiksie jest całkiem nieźle przemyślany i złożony. Każda rzecz ma w nim swoje miejsce, a odkrywanie ciekawostek to jedna z lepszych czynności podczas czytania.
Liczyłem tu na jakieś zagadki do rozwiązania w trakcie, w czym aplikacja mogłaby być pomocna, ale niestety nie spotkałem się z takimi. Tropicielonauci to po prostu komiks paragrafowy, w którym naszymi jedynymi decyzjami są wybory dotyczące ścieżki, którą akurat pójdziemy. Nie ma tu też złych wyborów. Tzn. teoretycznie są, jednak nie prowadzą one nas do porażki, a jedynie otrzymujemy dodatkową zawartość, po czym wracamy na misję i możemy teraz wybrać już inną opcję. Często robiłem to też specjalnie, wiedząc gdzie tak naprawdę powinienem pójść, ale chciałem zobaczyć wszystkie dostępne możliwości.
Aplikacja odgrywa dla nas głównie rolę encyklopedii o świecie Tropicielonauów. Skanujemy za jej pomocą kody QR, które odkrywają nowe wpisy i informacje. Te czasami sugerują nam właściwe ścieżki. Aplikacja posiada również swoisty translator, do którego wklepujemy ciągi znaków napotkane w różnych miejscach ilustracji, dzięki czemu odszyfrowujemy ich znaczenie, a bardziej podajemy kod do konkretnego wpisu, bo nie jest to język jako taki.
Zdecydowana większość wpisów w aplikacji jest całkiem zabawna, często w dosyć abstrakcyjny sposób, dzięki czemu czytałem każdy i starałem się odkryć ich jak najwięcej. Zresztą w aplikacji mamy podane również statystyki odblokowanych wpisów i przetłumaczonych tekstów, a także zebranych odznak, które są czymś na podobieństwo osiągnięć znanych z gier video. Oczywiście jednokrotne przejście nie odblokuje nam wszystkiego. Mało tego, wydawało mi się, że przeszedłem każdą możliwą ścieżką, zeskanowałem każdy kod i przetłumaczyłem każdy dostępny ciąg znaków, a mimo to moje statystyki nie pokazują 100% odblokowanej zawartości.
To kilkukrotne przejście zajęło mi jeden wieczór, a konkretniej coś około 2 godzin. Akcja toczy się raczej szybko i ani przez chwilę nie czułem znużenia.
Komiks podobno powstawał przez wiele lat i jestem przekonany, że autorzy mieli w związku z tym sporo zabawy. Jest tutaj masa ukrytych smaczków i easter eggów, których odkrywanie sprawiało mi mnóstwo przyjemności.
Jeśli lubicie komiksy paragrafowe, to jest to na pewno ciekawa propozycja, inna niż wszystkie. A jeśli jeszcze ich nie znacie, to warto sięgnąć po Tropicielonautów – raczej prosta struktura pozwoli na spokojnie wejść w ten świat, by potem poszukać kolejnych przygód przy przeskakiwaniu między okienkami.