Relacja na linii ja i Szarlatani z Pasikurowic jest pełna sprzeczności. Wiele rzeczy w tej grze jest z góry skazanych na negatywne odczucia, a mimo to, zachwycam się nimi.
Począwszy od nazwy, która jest zaprzeczeniem dobrego tytułu, bo postronny obserwator nie będzie znał związku ze skomplikowanym oryginałem, a dodatkowo zgubi jedną literkę i wyjdzie mało kulturalny stworek. Ja z kolei uwielbiam nasze polskie łamańce i uwielbiam samo słowo szarlatan. Kolejną kwestią jest okładka, która delikatnie mówiąc nie spotkała się ze zbyt miłym przyjęciem. Większość osób zapytanych, co na niej się znajduje, jest w stanie z głowy powiedzieć, że niebieskie niebo. I jakieś stragany. Ja z kolei widzę tam pełen szczegółów alchemiczny targ, którego stylistyka kojarzy mi się z komputerowymi grami przygodowymi z grafiką 2D. A wspominam je bardzo ciepło.
No i w końcu dochodzimy do mechaniki, której założenie jest totalnie bez sensu. Bo co może być fajnego w wyciąganiu z worka losowych żetonów? Przecież nie mamy na to żadnego wpływu. A jednak. To co, kolokwialnie mówiąc, robi tę grę, to zmienna funkcja każdego rodzaju żetonów co grę, a nawet różne działanie w zależności od ich liczby w kociołku czy położenia względem innych żetonów. I co z tego, że wychodzą totalnie losowo. Wbrew pozorom mamy na to całkiem spory wpływ poprzez odpowiednie (w sensie mądre) budowanie swojego worka i pasowanie w odpowiednim momencie. Lub ryzykowanie. Ale najfajniejszy w tym wszystkim jest dreszczyk emocji towarzyszący każdemu grzebaniu w worku.
OPIS
Wybaczcie powyższy rozbudowany wstęp, bo przecież miało być o wariancie jednoosobowym, ale nie zamieszczałem na blogu recenzji gry Szarlatani z Pasikurowic, a poprzez moje do niej uwielbienie poczułem się lekko zobowiązany do wyrażenia swojej opinii. Długo zwlekałem ze sprawdzeniem tej gry, ale kiedy już udało się zagrać, to niedługo później na mojej półce wylądowało to pstrokate pudełko. I czekałem już tylko na dodatki, które od dłuższego czasu nie były dostępne.
Teraz, gdy dodruk Szeptuch i premiera Znachorów zostały zapowiedziane, postanowiłem przyjrzeć się wariantowi solo, opublikowanemu przez jednego z użytkowników BGG. Zadanie miałem ułatwione, gdyż polski wydawca G3 jakiś czas temu wyręczył mnie w tłumaczeniu i przygotowaniu pliku z instrukcją.
Rozgrywka opiera się na talii kart automy, które określają nam pole zakończenia wykładania żetonów przez przeciwnika (wirtualnie, bo nie korzystamy w tym wypadku z worka, tylko przesuwamy znacznik szczura), liczbę czarnych znaczników (bo to jedyny rywalizacyjny żeton, którego liczbę musimy porównywać z sąsiadami) oraz o ile pól przesunąć na koniec kropelkę naszego rywala (to zamiast zakupu nowych żetonów). My gramy w sposób standardowy.
ŹRÓDŁA
Autor: Marek Tupy (@marektupy)
Źródło: https://boardgamegeek.com/filepage/174678/solo-variant
WRAŻENIA
Przyjemnie się w to gra. Nawet bardzo. Obsługa wirtualnego przeciwnika jest banalnie prosta, w odpowiedni sposób symuluje zdobywane przez niego punkty, a ja bawiłem się praktycznie tak samo jak podczas partii z innymi osobami. Jedyne czego brakuje to społeczny aspekt wyśmiewania wysadzonych kociołków, czy możliwość pochwalenia się zupełnie losowym brakiem białych żetonów. Ale to występuje raczej w każdym wariancie solo, prawda?
Na pochwałę zasługuje podejście wydawcy, który w pandemicznym czasie z ograniczonymi możliwościami spotykania się wyszedł naprzeciw potrzebom graczy, publikując tłumaczenie tego wariantu.
PS. Powstała również aplikacja wspomagająca grę. Stworzył ją Andreas Waschinski (@Naitakal), a na język polski przetłumaczył Paweł Zgorzałek (@Zgorzi). Aplikacja dostępna jest tutaj: https://waschinski.github.io/rivalquack/#/